Ogród Kalyany

Zapłaczcie nad Duhmarem

#1 2014-08-01 14:03:54

Hypatia

Administrator

Zarejestrowany: 2014-06-18
Posty: 17
Punktów :   

Historia fluffowa (II)

    Żegnani przez entuzjastycznych Duhmarczyków, podróżnicy opuścili bagienne tereny i skierowali się na szlak prowadzący na północ. Mimo, iż poruszali się mało uczęszczanymi drogami, często ledwo ubitymi, czuli się nieswojo. Każde z nich przyzwyczajone było raczej do ciemnych, chłodnych, bagiennych zakamarków, oraz wręcz klaustrofobicznie ciasnych przestrzeni, gdzie człowiek musiał przemieszczać się pochylony.
    Pierwsze, co zaczęło podróżnikom dokuczać, to prażące słońce i skwar. Manish starał się obierać takie trasy, by zapewnić swoim towarzyszom jak najwięcej cienia, jednak droga na północ często prowadziła przez hektary pól i łąk. Lunakai szybciej opadali z sił i nawet orzeźwiające mikstury Shee’Ran nie były w stanie przywrócić im krzepy, która pozwalała przetrwać trudne warunki na ziemi ojczystej. Shee’Ran i Shan’Ti zaczynały tęsknić za domem, i choć żadna z nich tego głośno nie przyznała, co jakiś czas dało się słyszeć cichutko nuconą piosenkę, która opowiada o tęsknocie za pozostawionymi na wyspie bliskimi.
    Z czasem upały stały się tak dotkliwe, że grupa decydowała się na podróż popołudniem, podczas gdy za dnia uzupełniali zapasy i omawiali strategie działania. Obóz rozbijali dopiero na klepsydrę przed zmrokiem, zawsze wybierając schronienie w głębokim lesie i zabezpieczając je na różne sposoby, między innymi układając wokół szałasu gałązki, których trzask pod butami ewentualnego agresora natychmiast by ich zaalarmował. Każdej nocy podróżnicy zasypiali przy wtórze delikatnego brzdęku dzwoneczków wietrznych, zawieszonych na gałęzi tarasującej dostęp do obozowiska.
    Pewnej nocy jednak podróżni zbudzeni zostali przez alarmujący odgłos – jak gdyby ktoś lub coś zaczepiło raptownie o gałąź, powodując kakofonię dzwoneczkowych dźwięków. Manish i Vor’Kiaan jednocześnie poderwali się na równe nogi. Podczas, gdy Imaltar poomacku szukał swojego miecza, a kapłanka narzucała pelerynę, obaj wojownicy już byli poza szałasem. Do uszu pozostałych dotarły wkrótce okrzyki i odgłosy szarpaniny, które jednak po chwili ucichły. Kiedy Imaltar, Anusha, Shee’ran i Shan’Ti wygrzebali się z szałasu, a ich oczy przyzwyczaiły się do ciemności, dostrzegli w mroku coś, co wyglądało jak trzy skulone sylwetki siedzące pod drzewem. Nad nimi, z dobytą bronią, stali Manish i Vor’Kiaan.
Imaltar i Anusha natychmiast podążyli w tamtym kierunku, a Shan’Ti i Shee’Ran ostrożnie poszły za nimi, trzymając się nieco z tyłu.
    Okazało się, że pod drzewem siedział krasnoludzki, brodaty osobnik, obejmujący ramionami dwoje tulących się do niego krasnoludzkich dzieci.
    Na polecenie Imaltara Vor’Kiaan schował miecz i zabrał się za rozpalanie wygaszonego kilka klepsydr wcześniej ogniska. W tym czasie Manish wyjaśnił krótko, że znalazł ową trójkę grzebiącą w resztkach paleniska. Rzeczywiście, w blasku świeżo rozpalonego ognia dało się dostrzec, że ręce i ubranie krasnoludów ubrudzone było sadzą i popiołem.
    - Czego tu szukacie? – zapytała szorstkim głosem Anusha, na co dorosły krasnolud zmarszczył czoło i mocniej przycisnął do siebie dzieci.
    - No mówże! – pogonił go Manish.
    Wzrok krasnoluda spoczął na broni Manisha, potem powędrował ku bramince, następnie ku Imaltarowi i reszcie podróżników. Wyglądało na to, że waży on swoje szanse na walkę lub ucieczkę. Przez dłuższą chwilę sprawiał wrażenie, jakby bił się z myślami, aż w końcu przemówił dobitnie, zaciętym tonem kogoś, kto nie ma ochoty marnować tchu:
    - Jedzenia.
    Manish zerknął z ukosa na braminkę, lecz nim zdążyła ona cokolwiek powiedzieć, gdzieś zza jej pleców śmignęło małe zawiniątko, a za nim kolejne, po czym oba wylądowały u stóp krasnoludów. Anusha obejrzała się za siebie, na co Shee’Ran i Shan’Ti cofnęły się o krok, obawiając się gniewu kapłanki.
    Jedno z krasnoludzkich dzieci wyciągnęło rączkę i chwyciło zawiniątko, po czym ostrożnie podniosło je do twarzy i powąchało. Oczy dziecka rozszerzyły się, a następnie małe rączki zaczęły mocować się ze szmatą owijającą paczuszkę, z ząbki wgryzły się w to, co było pod spodem. Drugie z dzieci poszło śladem poprzedniego i pochwyciło drugie zawiniątko, gorączkowo walcząc z opakowaniem. Wokół rozniósł się zapach pieczonego mięsa.
    Stary krasnolud bez słowa obserwował, jak jego wygłodniałe potomstwo ze smakiem wgryza się w jedzenie, po czym podniósł oczy i spojrzał na kapłankę. Na ułamek sekundy zacięte spojrzenie jego oczu ustąpiło iskierce czegoś innego, być może nadziei, być może wdzięczności.
    Manish schował miecz i cofnął się, a ojciec rozluźnił uścisk wokół swych dzieci.
    - Nie możemy dać wam więcej pożywienia, to było wszystko, co mieliśmy – rzekła Anusha.
    To była prawda. Zdobywanie pożywienia było zadaniem Manisha i Vor’Kiaana, którzy zastawiali w lasach sidła i przynosili, co tylko udało im się znaleźć. Jedzenie, które oddały krasnoludom Shee’Ran i Shan’Ti to upolowane dzień wcześniej i upieczone króliki – jeden z najlepszych łupów, jaki trafił im się od tygodni.
    - O nic nie prosiliśmy – odezwał się krasnolud, lecz jego głos nie był już tak pełen niechęci, jak poprzednio.
    Powoli, jakby z lekkim trudem, krasnolud podniósł się i, wciąż patrząc nieufnie to na Manisha, to na Imaltara, to na braminkę, powoli skierował się w głąb lasu, popychając potomstwo przed sobą. Shan’Ti zobaczyła jeszcze, jak jedno z dzieci ogląda się za siebie i unosi na pożegnanie szmatkę z lunakaiskim haftem, w którą owinięta była pieczeń.
    Do rana nikt z podróżników nie zasnął. Ledwie las ogarnęła przedświtowa szaruga, zaczęli zwijać obóz, a następnie wyruszyli przed siebie, chcąc pokonać jak największą trasę nim nadejdą upały. Tego dnia nie było im jednak dane daleko zajść. Tuż przed południem, gdy przemierzali gęsty bukowy las, dobiegły ich jakieś krzyki i szczęk stali. Wszyscy natychmiast rozpierzchli się po zaroślach, i choć Manish upierał się, aby iść na zwiad, Anusha nakazała mu ukryć się, gdyż odgłosy sugerowały dużą liczbę osób znajdujących się niebezpiecznie blisko ich kryjówki.
    Nie wiedzieli dokładnie, ile czasu leżeli wtuleni w leśną ściółkę. Vor’Kiaan czuł, jak od bezruchu drętwieje mu ręka, a Anusha raz po raz strzepywała z twarzy mrówki. Krzyki i szczęk broni w pewnym momencie zastąpione zostały pomrukami konwersacji i szuraniem butów o liście, jakby ktoś coś zakopywał w leśnym runie. Kiedy i te odgłosy ucichły, Manish pozwolił sobie ostrożnie przyczołgać się do miejsca niedawnych wydarzeń. Najpierw długo nasłuchiwał, lecz odpowiedział mu tylko szum drzew i śpiew ptaków gdzieś wysoko w koronach starych buków. Ostrożnie podniósł się na kolana, a następnie wstał i, trzymając dłoń na rękojeści miecza, zaczął rozglądać się dookoła. Wokół panował niemal idealny spokój.
    Manish uniósł do ust gwizdek, za pomocą którego komunikował się z pozostałymi, a następnie zasygnalizował, że jest bezpiecznie. Wkrótce usłyszał szelest liści pod stopami kompanów. Otworzył usta, aby powiedzieć, że niebezpieczeństwo minęło, gdy nagle kątem oka dostrzegł coś, czego wcześniej nie zauważył. Powoli rozejrzał się raz jeszcze, a pozostali podróżnicy, stojąc w grupie, odwróceni do siebie plecami, zrobili to samo.
    Promienie słoneczne, wpadające do lasu poprzez korony drzew oświetliły plamy krwi na usłanej liśćmi ziemi, błysk pierścienia na czyjejś dłoni, strzępek kolorowego ubrania. Nie wiedzieli, ile ciał leżało wśród liści i wcale nie chcieli wiedzieć. Głos uwiązł Shan’Ti w gardle, gdy dostrzegła wystającą spod listowia nieruchomą rączkę, obok której spoczywała haftowana lunakaiskimi symbolami szmatka.
    Tego wieczora wcześniej ustawili obóz i lepiej go zabezpieczyli. Niedaleko swojego posłania Shan’Ti zawiesiła dzwoneczki wietrzne z symbolem słońca. Vor’Kiaan i Manish na zmianę pełnili wartę, choć było to niepotrzebne, bo nikt z Lunakaiczyków nie mógł spać. Jedynie Anusha, która zdążyła napatrzeć się na śmierć w trakcie wojny, wiedziała, jak cenny jest wypoczęty umysł i zasnęła bez większych problemów.
    I tylko Imaltar słyszał, jak kapłanka szepce przez sen:
    - Nie mamy więcej jedzenia… Ale przyłączcie się do nas, nasi łowczy mogą upolować jednego królika więcej… W grupie będzie bezpieczniej…

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.na-bs.pun.pl www.pdm.pun.pl www.mueveforum.pun.pl www.nkc.pun.pl www.makietyibitewniaki.pun.pl