Ogród Kalyany

Zapłaczcie nad Duhmarem

#1 2014-07-18 14:36:23

Hypatia

Administrator

Zarejestrowany: 2014-06-18
Posty: 17
Punktów :   

Historie fluffowe

    Statek zdecydowanie nie należał do ulubionych środków transportu Imaltara, syna Danesha z rodu Khari. To samo zdanie podzielali Shee’Ran Tayani oraz Vor’Kiaan Muriah, którzy wraz z młodym ksztarja, ledwo żywi, na chwiejnych nogach zeszli z pokładu statku i runęli na ląd, kurczowo chwytając się karłowatych kępek trawy, aby poczuć pod palcami prawdziwy grunt. Za nimi z pokładu zeszła Shan’Ti Avarel, rozglądając się wokół z zainteresowaniem.
- Może zdążymy zbudować szałas nim zapadnie zmierzch? – zaproponowała, ale odpowiedział jej tylko głuchy jęk wycieńczonych chorobą morską towarzyszy, zwieńczony soczystym przekleństwem z ust Vor’Kiaana.
    Kapitan statku, którym przypłynęli, zaproponował, że zaprowadzi ich do pobliskiej karczmy, aby wykupili sobie tam nocleg. Myśl o czystej pościeli przywróciła nieco zdrowego koloru na oblicze Imaltara, który nakazał Shee’Ran i Vor’Kiaanowi wziąć się w garść i ruszać w drogę. Każdy podniósł zatem swój tobołek i cała gromada podążyła za kapitanem w dół wybrzeża, ku majaczącym w oddali światłom karczmy.
    Już z daleka dobiegły ich krzyki i głośny śmiech podpitej braci. Kiedy kapitan z rozmachem otworzył ciężkie, dębowe drzwi, podróżnych uderzył silny odór będący mieszanką potu, ryb i piwa. Shee’Ran zakryła usta dłonią, czując, jak znowu robi jej się niedobrze, Imaltar rozglądał się dookoła z fascynacją, Shan’Ti schowała się za kapitanem, a Vor’Kiaan uśmiechnął się szeroko, porwał w dłoń najbliższy, bezpański kufel i ruszył w tłum, przyłączając się do okrzyków. Kapitan popchnął lekko Imaltara za Vor’Kiaanem i wkrótce cała grupa przeciskała się przez tłum spoconych mężczyzn, aby wreszcie zasiąść przy długiej, wąskiej ławie, która zastawiona była niezliczoną ilością kufli o różnym stopniu napełnienia i wyszczerbienia.
- A teraz za mego brata, Hadira, syna Vassima, niech mu Daiva wskaże drogę! – gruchnął po raashtramsku brodaty jegomość, tak wielki, że do karczmy musiał pewnie wchodzić w kuckach.
    Towarzystwo wzniosło kufle, rycząc głośno, a jednym z najgłośniej wiwatujących był Vor’Kiaan. Imaltar wzdrygnął się, gdy przed jego nosem z hukiem wylądował kufel piwa, rozbryzgując nieco trunku dookoła i zostawiając kilka mokrych plam na odzieniu młodego szlachcia. Imaltar podniósł wzrok i napotkał wyszczerzone, przeżarte szkorbutem uzębienie przyjaźnie wyglądającego olbrzyma, który dopiero co wznosił toast.
- Amate… - wymamrotał, a Shan’Ti pospieszyła z tłumaczeniem:
- Dziękujemy.
    Jegomość mrugnął do niej, po czym zniknął w tłumie. Po chwili toastujące towarzystwo rozeszło się po karczmie, zajmując miejsca przy ławach. Vor’Kiaan usadowił się obok Shee’Ran, która dotąd obserwowała scenę, opierając łokcie o stół. Kiedy posunęła się, aby zrobić Vor’Kiaanowi miejsce, jej łokcie z trudem odkleiły się od lepkiego stołu, co wywołało zgrozę na jej i Shan’Ti obliczach, a co bezgranicznie rozbawiło Vor’Kiaana. Sekundę później cała czwórka została zbita w ciasną kupkę, gdy z obu stron zaczęli napierać na nich dosiadający się klienci karczmy.
    Imaltar rozejrzał się za kapitanem statku, lecz nim zdołał go zlokalizować, powietrze rozpruł kolejny podniesiony głos. Wszystkie oczy zwróciły się ku źródłu hałasu. Okazał się nim być chuderlawy, starszy człowiek bez większości zębów, za to z werwą młodzika. Stał on na krańcu ławy, przy której siedziała grupka Lunakaiczyków, a jego bełkot zdawał się układać w seplenioną wersję słów jakiejś skocznej piosenki. Wkrótce inni podchwycili rytm i zaczęli śpiewać, ile sił w płucach, wysławiając jakiegoś marynarza, który najwyraźniej rozpłatał dwustu piratów klingą swej szabelki, hej ho, polej no! Piosenka była tak skoczna, że nagle kolejny mężczyzna wskoczył na ławę, objął tamtego ramieniem, po czym obaj zaczęli kołysać się energicznie, wznosząc kufle. Reszta gawiedzi siedząca przy ławie, pomijając skonfundowanych Lunakaiczyków, podchwyciła pomysł i ku wiwatom kolegów siedzących przy innych ławach zaczęła bujać stołem, gromko wykrzykując tekst piosenki. Imaltar cudem uchylił się przed falą trunku, który chlusnął z postawionego przed nim kufla wprost na jego kaftan. Vor’Kiaan uniósł swój kufel i w rytm zaintonowanej piosenki śpiewał niezrozumiały lunakaiski tekst, co wcale nie przeszkodziło mu natychmiast zostać najlepszym kumplem wszystkich w karczmie.
    Podczas gdy Shan’Ti z rozbawieniem obserwowała wyczyny Vor’Kiaana, Imaltar wpatrywał się w chwiejący się przed nim kufel, nie chcąc go dotykać, w razie gdyby miał się już na zawsze do niego przykleić. Shee’Ran natomiast uważnie obserwowała rozbujany stół oraz stojących na nim mężczyzn, zastanawiając się nad znaczeniem owego rytuału. W pewnym momencie spojrzenia Shee’Ran i Imaltara spotkały się, a ich twarze przybrały najpierw blady odcień, a potem wręcz zielonkawy. Oboje jak na zawołanie odwrócili się, każde chwyciło pierwszy pusty kufel, jaki wpadł im w ręce i zaczęło walczyć z targającymi nimi torsjami. Shan’Ti skrzywiła się ze współczuciem, lecz nie umiejąc im pomóc, poklepała tylko delikatnie jedno i drugie po plecach, co niestety tylko pogorszyło sprawę. Pozostali ludzie nie zwracali na nich najmniejszej uwagi, gdyż skupieni byli na piosence, której jedenasta zwrotka właśnie wpadała w skoczny refren.
    Kiedy w końcu Shan’Ti udało się doholować przyjaciół do położonego na piętrze pokoju, który wskazał jej karczmarz, Imaltar i Shee’Ran osunęli się na swoje posłania i niemal od razu zasnęli. Kładąc się na swoim posłaniu, Shan’Ti cieszyła się, że śpiący towarzysze nie czują rytmicznego drżenia karczmy w rytm śpiewów piętro niżej.
    Kiedy grubo po wschodzie słońca cała trójka zeszła na dół, przywitał ją widok kilku najwytrwalszych klientów krzątających się po karczmie i ustawiających poprzewracane ławy, a także zbierających porozrzucane po całym pomieszczeniu kufle i części garderoby. Na widok Imaltara uśmiechali się szeroko, a za jego plecami co jakiś czas dało się słyszeć tłumiony śmiech.
- Oho, znalazł się nasz kapitan… - mruknął po lunakaisku Imaltar.
    Kapitan, który akurat uczył Vor’Kiaana grać w jakąś raashtramską grę karcianą, wyszczerzył zęby w uśmiechu i zasalutował młodemu szlachcicowi kapeluszem. Kiedy ekspedycja z Lunakai udawała się w dalszą drogę, już wiedzieli, że każda osoba, która odwiedziła karczmę poprzedniej nocy usłyszała odpowiednio ubarwione opowieści o żołądkowych dolegliwościach Lunakaiczyków.
    Byli pewni, że gdy następnym razem odwiedzą karczmę, nutą przewodnią będzie piosenka o szlachcicu z odległej wyspy, który cierpiał na tak silną chorobę morską, że zieleniał przy pierwszych dźwiękach szant.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.shakesandfidget.pun.pl www.pokemon-online-green.pun.pl www.psd-gta.pun.pl www.medialna.pun.pl www.pika-forum.pun.pl