Ogród Kalyany

Zapłaczcie nad Duhmarem

#1 2014-07-19 21:08:42

Amti

Nowy użytkownik

Zarejestrowany: 2014-07-09
Posty: 4
Punktów :   

Drugi Głód i historia rodu Tayani.

Życie mojego ludu to wbrew pozorom nie sielanka, w każdym razie nie w takim znaczeniu, w jakim rozumieją to słowo żyjący poza Krainą Kwiatu. Kailan nie jest rajską wyspą na której ciepłe dni zawsze płyną wolno i słodko, jak złotordzawy miód Beehris, piaskowych pszczół.  My,  Lunakaiczycy jesteśmy ludem usposobionym bardzo wesoło i przyjaźnie, z reguły podchodzącym do wszystkiego optymistycznie. Cenimy śmiech, taniec i  zabawę,  a śpiew towarzyszy nam na co dzień, we wszystkim co robimy.  W oczach obcych sprawiamy wrażenie beztroskich i nie miejących zmartwień.  Jednak codzienność na wyspie, to także ciężka praca i walka z żywiołami. Siłowanie się w odwiecznym pojedynku, w który natura próbuje nas pokonać, a my ją ujarzmić. I tak od wieków toczy się ta walka kobry i niedźwiedzia – nasz upór, determinacja, wykształcona z biegiem lat zwinność oraz spryt, kontra siła, nieustępliwość  i podstępność otaczającej nas przyrody.

Nie narzekamy, gdyż po prawdzie jest  to jedyny znany nam porządek rzeczy, zresztą nie leży to za bardzo w naszej naturze. To nasz dom, nasza ziemia, która pośród całej swojej surowości kryje dużo ukrytego piękna.  Przez pokolenia poznawaliśmy jej tajniki, kształcąc i doskonaląc w sobie szereg umiejętności pozwalających nam żyć tutaj, rozwijać się, być szczęśliwymi i ciszyć się każdym dniem.

Pomimo wielu różnych tymczasowych trudności i problemów w historii Kailanu najmocniej zapisały się dwa naprawdę czarne okresy. Pierwszy,  Wielka Plaga, zwana też Robaczym Głodem (Verda Arnu), czyli inwazja parszywych verda, które zniszczyły nasze plony i przyniosły ze sobą straszliwą chorobę oraz drugi, nazywany Głodem Pustki (Epryhs Arnu) lub po prostu Drugim Głodem. W roku Drugiego Głodu, bardzo wczesną wiosną  zdarzyło się coś bardzo złego.

Jeden z szamańskim adeptów Tera’Ken Dassar (Wyjący Wilk, totem Ziemi), pokłócił się z przewodzącym mu Mądrym, który po raz trzeci nie uznał go za gotowego przejścia inicjacji i zostania pełnoprawnym szamanem. Uważał, że jego uczniowi brakuje odpowiedniego ducha, cierpliwości i opanowania, a za dużo w nim gwałtowności i skorości do gniewu. Szamani bowiem, ze swoją wiedzą i umiejętnościami, dzięki którym widzą przyszłość, rozmawiają z duchami i mogą decydować nawet o czyimś życiu lub śmierci, muszą posiadać silną wolę, czyste serce i otwarty umysł, by nie ulec złym pokusom. Tera'Kenowi zaś, choć był biegły w sztuce  rytuałów i zielarstwa, brakowało tych przymiotów. Późnym wieczorem młodzieniec upił się i zaczął awanturować przed chatą Mądrego, która znajdowała się przy jednym z pól kukurydzy. Krzyczał i pomstował na swojego mistrza, zarzucając mu nieuzasadnioną nieprzychylność, a nawet zazdrość o umiejętności i obawę o stanowisko. Oskarżenia te były całkowicie bezzasadne, ale otumaniony własnym żalem i wypitym alkoholem Tera'Ken nie zachowywał się rozsądnie. Wkrótce zaczął przeklinać i złorzeczyć nie tylko Mądremu, ale też wszystkim zgromadzonych wokół, oraz całemu ludowi Lunakai, za jego niewdzięczność i ograniczoność. W przypływie szału zaczął rwać i deptać rosnące najbliżej pędy kukurydzy. Gdy szaman podszedł do niego, starając się uspokoić ucznia i powstrzymać przed czynieniem dalszych szkód, ten odepchnął go mocno od siebie tak, że starzec upadł na ziemię. Nieszczęśliwy zbiegiem okoliczności (a może była to kara od bogów?) przewracając się uderzył głową w na wpół zakopany, sporej wielkości kamień i zginął na miejscu. Wszyscy zebrani, łącznie z jakby oprzytomniałym nagle młodzieńcem zastygli w ciszy i przerażeniu.

Klątwy Tera'Kena zostały przypieczętowane krwią.
Przelano niewinną krew.
Krew, która została przelana należała do szamana.

Lunakaiczycy stali sparaliżowani grozą tego potrójnego przekleństwa, gdy nagle oszalały ze strachu i rozpaczy niedoszły szaman wydał z siebie przeraźliwy, zwierzęcy krzyk, chwycił za głowę i zaczął rwać włosy, po czym puścił się biegiem na najbliższe wzniesienie, skoczył z klifu do morza i utopił się.

Cień tych mrożących krew w żyłach tragedii zawisł ciężko nad Kailanem. Wkrótce zaś zamieszkującym go ludem wstrząsnęła kolejna przerażająca wieść – kukurydze rosnące na polach nie dawały plonów. Początkowo miano niejako nadzieję, że to tylko jedna z jakichś "zwyczajnych" chorób upraw, jednak po głębszym obejrzeniu okazało się, że roślinom nic nie dolega. Rosły wysokie i zdrowe, nie miały żadnych objawów sugerujących żerowanie jakichkolwiek insektów, ani niczego, co świadczyłoby o tym, że coś jest z nimi nie tak, poza jednym jedynym faktem – po odwinięciu liści na kolbach, środek był absolutnie pusty. Bez ziaren.

Nastąpił trudny okres w życiu mieszkańców wyspy. Nieliczne uprawy warzyw, pozyskiwane na mokradłach jadalne korzonki oraz upolowane od czasu do czasu mniejsze lub większe zwierzęta nie wystarczały, by zapewnić ludziom dostatek pożywienia. Nagromadzone w poprzednim roku zapasy kukurydzy były ubogie, a i z tych część trzeba było zostawić na wysianie, skoro nowego ziarna nie było. Nieoczekiwanie również łowiska, które do tej pory zawsze pełne były ryb, spustoszały i połowy rzadko kończyły się powodzeniem.
Mijały dni. Ludzie cierpieli głód, co wątlejsi i chorowici całkiem opadali z sił i umierali, a cały lud Lunakai spowiła gęsta i gorzka niczym piołun atmosfera strachu i smutku.  Chociaż ludzie starali się zachować pogodę ducha i nie tracić nadziei, stopniowo milkły pieśni, brakło powodów do śmiechu, nikt nie miał sił ni ochoty, by tańczyć.

Podczas gdy szamani różnych wiosek próbowali najróżniejszych czarów, mikstur i rytuałów, by odwrócić fatum, łowczy wciąż przemierzali bezkresne mokradła poszukując jedzenia – z marnym skutkiem. 
Pewnego dnia, młodzieniec imieniem Wasa’Kan Ifaral (Cichy Wędrowiec, totem Ryby), syn rybaka, wybrał się  sam na wyprawę w leśne ostępy. Ojciec zachorował mocno i leżał słaby w łóżku, matka zaś doglądała go i odstępowała potajemnie swoje porcje żywności, sama opadając co raz bardziej z sił. Jego młodsza o jedną wiosnę siostra uczyła się sztuki szamańskiej i razem z Mądrą u której pobierała nauki oraz innymi szamanami, całymi dniami szukała sposobu na zdjęcie klątwy, nie śpiąc, pomagając w co raz to bardziej wymagających rytuałach i marniejąc z dnia na dzień.

Nie mogąc już ścierpieć widoku głodującej rodziny i współplemieńców Wasa’Kan sam, po raz kolejny udał się na poszukiwanie żywności. Długo błąkał się po bagnach, ale udało mu się upolować jedynie trzy niewielkie jaszczurki i jednego, trochę już starszawego gdakacza – niewielkiego, drapieżnego ptaka zamieszkującego te tereny. Wydawało się, że cała przyroda sprzysięgła się przeciwko Lunakaiczykom. Zmęczony i przygnębiony niepowodzeniem postanowił wracać. Ruszył szlakiem, którym – jak mu się wydawało – przyszedł, lecz po chwili zorientował się, że nie rozpoznaje tej okolicy. Jak przystało na człowieka z Wyspy charakteryzował się doskonałą orientacją w terenie, trudno mu więc było uwierzyć, że się zgubił. Postanowił iść dalej w kierunku, w którym w założeniu powinna się znajdować jego wioska. W pewnej chwili usłyszał w pobliżu szum i jakiś hałas.  Ruszył w tamtą stronę i po przejściu kilkudziesięciu kroków dotarł do grupy krzewów rosnących na brzegu… niewielkiej rzeczułki, która kawałek dalej wpadała do nieznanego mu dotąd sporawego jeziora. Rozejrzał się dyskretnie i zlokalizował źródło hałasu – nieopodal bawiła się wesoło grupka małych wydr, hasając ze sobą w wodzie i podrzucając malutkie kamyczki.  Przyglądał im się przez chwilę zafascynowany, po czym jego wzrok przykuła  niespodziewana rzecz – kilka dorosłych wydr wynurzyło się z toni trzymając w pyskach ryby! Ostrożnie, żeby nie przepłoszyć zwierzątek, oddalił się nieco od nich i zbliżył do zbiornika w innym miejscu.  Wszedł po kolana do wody i ze zdumieniem zauważył błyskające pod powierzchnią łuski ryb, w trzcinach usłyszał kwakanie kaczek, przy brzegu zaś kłębiły się pływające jaszczurki, o czarnej błyszczącej skórze i  nie tylko jadalnym, ale wręcz (z tego co wiedział) bardzo smacznym mięsie. Wyszedł z wody i zaczął rozglądać się się po okolicznych zaroślach, gdzie ku swojej radości znalazł ptasie gniazda pełne nakrapianymi niebiesko jaj  błotniawki, słoneczne jagody, a nawet udało mu się dostrzec przemykające tu i uwdzie przedstawicieli innych jadalnych płazów. Uradowany młodzieniec czym prędzej począł szukać drogi powrotnej do wioski, zostawiając wszędzie znaki, by móc wrócić nad jezioro.

W wiosce zapanowała radość, a w ludzi na powrót wstąpiła nadzieja. Natychmiast zorganizowano wyprawę w celu uzupełnienia żywności. Tej nocy na całej Lunakajskiej ziemi, pierwszy raz od dłuższego czasu, płonęły biesiadne ogniska i rozbrzmiewały wesołe śpiewy, zaś w Głównej Kapliczce odprawiono dziękczynne modły.
I choć odkryte źródło pokarmu również trzeba było użytkować rozsądnie i z umiarem, jednak pozwoliło ono bez większych przeszkód przetrwać Lunakaiczykom czas, aż do następnego roku.

Dziewiętnaście wschodów słońca przed pierwszą letnią pełnią roku po Drugim Głodzie, siostrze Wasa’Kana, Tira’Zel (Zwiastująca Świt) udało się znaleźć w starych zapiskach i odprawić niezwykle trudny i wymagający rytuał, dzięki któremu zdjęto wreszcie klątwę. Łowiska na powrót zapełniły się rybami, a kukurydza znowu plonowała obficie.  Ród Ryby okrył się dzięki tym dwojgu zasłużoną chwałą. Tira’Zel zyskała ogromne poważanie, a z czasem stała się jedną z najlepszych i cieszących się największym szacunkiem szamanek. Co zaś się tyczy Wasa’Kana, to w nagrodę za swoje zasługi Starszyzna przyznała mu prawo do własnego znaku rodowego, za który ten obrał zwierzę, dzięki któremu odnalazł jezioro.

I tak właśnie od Wasa’Kana Tayani, mojego prapradziadka, zaczęła się historia rodu Wydry.

Ostatnio edytowany przez Amti (2014-07-21 02:03:47)

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.pathologicsquad.pun.pl www.shakesandfidget.pun.pl www.medialna.pun.pl www.pokemon-online-green.pun.pl www.pika-forum.pun.pl