Ogród Kalyany

Zapłaczcie nad Duhmarem

#1 2014-07-18 10:34:24

Hypatia

Administrator

Zarejestrowany: 2014-06-18
Posty: 17
Punktów :   

KAILAN

Archipelag znany Raashtramczykom jako Ogród Kalyany, tudzież Wyspy Śmierci, to ziemie zwane przez lokalnych mieszkańców Kailan, od nazwy rosnącego wyłącznie w tych stronach kwiatu wyglądem przypominającego pięcioramienną gwiazdę żarzącą się na przemian fioletowym i niebieskim blaskiem. Nazwę kwiatu tworzą dwa złączone ze sobą słowa: „kai” czyli „koniec” oraz ”lan” czyli „początek”. Lud zamieszkujący wyspy Kailan zwie się Lunakai, czyli „ocaleni od końca”. Mitologia owych terenów opiera się na legendzie, wedle której wysypy te były niegdyś niezwykle bogate w pożywną odmianę kukurydzy, stanowiącej podstawę żywieniową tamtejszej ludności. Wiele stuleci wstecz, wyspę nawiedzić miała plaga robactwa, które zaczęło w błyskawicznym tempie pustoszyć  ziemie. Pozbawiona żywności ludność umierała z głodu, a także z chorób powodowanych spożywaniem skażonej przez robactwo kukurydzy. Wówczas to jednak modły Lunakai do ich bóstw zostały wysłuchane. Spychani przez plagę na lokalne mokradła, natknęli się oni na żarzący się błękitno-fioletowo kwiat. Co ciekawe, nigdzie w pobliżu kwiatów nie było nawet śladu robactwa, które oblazło pozostałe tereny. Lunakai zaczęli masowo pielgrzymować na mokradła i przynosić stamtąd kwiaty do swych wiosek, a robactwo cofało się przed nimi, niczym zmiatane podmuchami wiatru. Lunakaiskim zielarzom udało się również sporządzić leczniczą miksturę, dzięki której osoby dotknięte zarazą powracały do zdrowia. Kiedy nocą każdy zakątek wyspy zapłonął fioletowo-niebieskim światłem, plaga całkowicie zniknęła, pozostawiając za sobą ogromną, martwą i wyjałowioną połać ziemi. Połać ta oddzielona jest od reszty wyspy łańcuchem górskim, a klimat tam panujący, przez ciepłe oceaniczne prądy, jest niezwykle suchy i upalny. Warunki panujące w tamtym miejscu sprawiły, że owe tereny otrzymały nazwę Ziem Wyklętych, gdyż stały się one miejscem zsyłki zbrodniarzy oraz osób wykluczonych ze społeczeństwa. Wyklęci (kerr verdari – dosłownie „lud robaczy”; samo słowo verda to najgorsza z lunakajskich obelg) są odpowiednikiem raashtramskich pariasów, lecz nie mają prawa pojawiać się wśród społeczeństwa. Na znak swego przeklętego losu na ich skórze wypala się piętno, tak aby każdy natychmiast mógł ich rozpoznać. Lunakai nie stosują kary śmierci. Śmierć jest dla nich równie naturalnym aspektem cyklu życia, jak narodziny. Ród, z którego pochodzi wyklęty popada w niełaskę i musi zrehabilitować się w oczach pozostałych, na przykład poprzez oferowanie swoich usług i w miarę możliwości zadośćuczynienie za krzywdy wyrządzone przez krewnego. Dopiero po uznaniu przez starszyznę poszkodowanego rodu, iż sprawiedliwości stało się zadość, oba rody przechodzą rytuał pojednania, który zgodnie z tradycją kończy konflikt i oczyszcza atmosferę pomiędzy rodami.

Legendarny kwiat jest czczony przez Lunakai i często wykorzystywany przez najlepszych z ich zielarzy. Odpowiednio przyrządzone i przechowywane, jego płatki potrafią być cudowną miksturą leczniczą na wiele chorób. Nieodpowiednio zastosowany, kwiat posiada zabójcze właściwości. Spożyty w źle przygotowanej formie, wypala wnętrzności i jest potężną trucizną.

Kailan to ziemie o wyjątkowo trudnych warunkach do życia. Większość z nich to mokradła lub osuszone tereny bagienne. Na samych mokradłach żyje kilkaset gatunków mięsożernych lub jadowitych zwierząt i owadów, oraz równie wiele trujących roślin. Lunakai od dziecka uczą swoje potomstwo sztuki przetrwania na mokradłach. Opanowali oni metody polowania na tamtejsze gady, które są podstawowym źródłem mięsa. Aby przedrzeć się przez mokradła, należy najpierw odpowiednio się przygotować, zaczynając od odpowiedniego odzienia, poprzez szmacianą maskę na twarz, aby uchronić się przed trującymi oparami, aż po oleistą maść, którą smarują każdą odsłoniętą część ciała, aby uchronić się przed poparzeniami.

Nieprzypadkowo wyspy Kailan zwane są Wyspami Śmierci. Ich północno-wschodnie wybrzeże otoczone jest najeżonymi skałami, na których wciąż dotrzeć można wraki statków, zepchniętych tu przez gorące oceaniczne prądy. Z południa i zachodu zaś wyspę okalają bagna i mielizny, których opary rozpościerają nad wodą mgłę. Rozbiła się tu niezliczona ilość statków, a ciała podróżników zniknęły w paszczach lokalnej fauny i niektórych gatunków flory.

Wielokrotnie ku Wyspom Kalyany wyruszały ekspedycje tak z Raashtram, jak i z państw elfickich, aby podpić tamte tereny. Niebezpieczeństwa czyhające na podróżników, który ośmielą zapuścić się w te strony nie ograniczają się jednak do skał, mgieł i prądów wodnych. Nawet jeśli statek w jednym kawałku dobijał do brzegu, ludzie, którzy z niego wysiadali dość szybko padali ofiarami różnego rodzaju zwierzęcych szczęk, szczękoczółek, żądeł lub pazurów. Pechowcy potrafili kilkanaście godzin zwijać się w konwulsjach po tym, jak zagubili się na mokradłach. Co ciekawe, ani jeden podróżnik nie zginął z rąk tubylców.

Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że Lunakai to lud niezwykle pokojowy. Kiedy pierwsi odważni Raashtramczycy dobili cało do wybrzeży Kailan i oznajmili, iż są ich nowymi panami, Lunakaiczycy wzruszyli ramionami, spokojnie udali się do swoich wiosek, a następnie powrócili do swoich codziennych zadań. Od czasu do czasu kręcili tylko głowami, gdy słyszeli kolejny przeraźliwy wrzask ginącego najeźdźcy. Wyspa zdawała się sama bronić swojej autonomii.

Sytuacja zmieniła się, gdy kilka pokoleń temu do wyspy przybił statek niejakiego Dashira, syna Imarhara, kszatrja posiadającego włości w raashtramskim miasteczku o nazwie Duhmar. Lunakai z zaciekawieniem przypatrywali się nowym przybyszom, którzy nie tylko w miarę sprawnie pokonali prąd morski, ale też niemal bezproblemowo poradzili sobie z mokradłami, używając ognia oraz ostro pachnących, nieznanych Lunakai przypraw jako odstraszaczy dla okolicznych owadów. Ludzie towarzyszący szlachcicowi byli ubrani dość podobnie do Lunakai – ich ciała okryte były ubraniami chroniącymi przed bagiennymi niebezpieczeństwami, twarze zasłonięte chustami, skóra pokryta maścią. Nie minęło dużo czasu nim Lunakai oraz Raashtramczycy doszli do porozumienia w kwestii wspólnego zamieszkiwania owych ziem. Pomimo bariery językowej, pomoc w komunikacji przyszła z nieoczekiwanego źródła – gdy Raashtramczycy ujrzeli symbol świętego kwiatu, który Lunakai nosili wytatuowany na ciele, rozpoznali w nim symbole własnych bogów – płatki w kształcie klepsydry tworzące pięcioramienną gwiazdę, na każdym liściu wypalony symbol przypominający miecz, a w sercu kwiatu meszek wyglądający, jak źrenica oka. I tak rozpoczęła się współpraca pomiędzy dwoma ludami; Raashtramczycy otrzymali od Lunakai ziemię, a także własny totem – zakapturzoną postać kobiety z krukiem na ramieniu, symbol świątyni Kalyany w Duhmarze.

Cóż to jednak jest ów totem? Aby wyjaśnić jego znaczenie, należy pokrótce przybliżyć ustrój panujący na ziemiach Kailan. Lunakai podzieleni są na tak zwane totemy, z których każdy stanowi osobny byt. Są to rody, które cieszą się szacunkiem i uznaniem, a zarządzane są przez radę starszyzny. Jeśli ktoś łamie ogólnie przyjęty kodeks moralny, który scharakteryzować można krótko jako „nie rób drugiemu co tobie niemiłe”, sądzi go starszyzna. Największą karą, jaka może człowieka spotkać to pozbawienie przynależności do rodu i zesłanie na Ziemie Wyklętych. Przynależność do danego totemu to ogromny zaszczyt, bardzo rzadko zdarza się, aby ktoś chciał założyć swój własny totem. Aby tak się stało, musi on wykazać się czymś niezwykłym i zasłużyć na respekt starszyzny rodu, z którego pochodzi. Jeśli kandydatowi uda się zdobyć poklask, jego ród przyznaje mu prawo do wyboru totemu, a także przyznaje mu teren ze swoich ziem, aby mógł założyć tam własną wioskę.

Dashir, syn Imarhara z rodu Khari otrzymał swe ziemie od rodu Avarel, czyli spod totemu kruka. Az po dziś dzień oba rody pozostają w zażyłych stosunkach. Dashir wybudował na otrzymanych terenach dużą posiadłość dla swojej rodziny, a obok niej postawił szpital imienia Kalyany. Nad wejściem, obok symbolu bogini, kazał on wyryć symbol kwiatu kailan. Przy świątyni otworzył również szkółkę, w której kształcił swoje dzieci wraz z potomkami starszyzny rodu Avarel. Dzieci z tych dwóch wiosek starano się wychowywać dwujęzycznie, a zachętą dla nich miała być pokusa popłynięcia kiedyś do Raashtram i zobaczenia wielkiego świata.

    Każdego roku, gdy tylko w Raashtram ustąpią mrozy, z Kailan wyrusza wyprawa, której celem jest Duhmar. Dwujęzyczni Lunakai zbierają informacje na temat wydarzeń w Raashtram oraz w samym Duhmarze. Niejednokrotnie zdarza się, iż zabierają ze sobą jednego lub dwóch mieszkańców, aby osiedlili się oni w Kailan i tam szkolili innych w swoim fachu. To właśnie dzięki takim wizytom do uszu młodego kszatrja Imaltara, syna Danesha z rodu Khari, potomka Dashira, dotarły wieści o wojnie, która wybuchła w Raashtram. Z wieści przekazanych przez tłumaczy Imaltar dowiedział się, iż nawet Duhmar, stanowiący jeden z ostatnich bastionów oraz schronienie dla ruchu oporu ustąpił pod naporem elfich sił. Kilkoro kapłanów ze świątyni Kalyany zostało zamordowanych, bądź zginęło broniąc świątyni, a ci, którzy uszli z życiem musieli szukać schronienia na mokradłach. Poprzez swoich ludzi Imaltar nawiązał kontakt z Anuszą, córką Lakshmi, celebrantką w służbie Kalyany ze światymi w Duhmarze. Dzięki informacjom kapłanki Imaltar poznał szczegóły ataku i mógł zaplanować swoją osobistą wizytę na ziemiach Raashtram. Starszyzna zaprzyjaźnionych z nim wiosek odradzała mu podróż, lecz wychowany na idyllicznych legendach i opowieściach o raashtramskich ziemiach i tamtejszych bohaterach, a lunakajskie opowieści, których bohaterowie potrafią dyplomacją i podstępem załatwiać swoje sprawy tylko utwierdziły młodego kszatrja w przekonaniu, że jest on w stanie porozumieć się z najeźdźcami i wynegocjować wyzwolenie Duhmaru. Jako że mimo swych raashtramskich korzeni Imaltar nie opanował swego rodzimego języka w stopniu płynnym, a ostry lunakaiski akcent wciąż wypaczał wymowę raashtramskich słów, postanowił on zabrać ze sobą tłumacza. Wybór padł na jego przyjaciółkę z dzieciństwa, Shan’Ti Avarel (Znajdująca Światło, totemu Kruka), która wraz z nim pobierała nauki w szkółce wybudowanej przez jego dziadka. Shan’Ti, biegła w obu językach, z radością przyjęła wieść o dalekiej podróży. Ona również pamiętała wszystkie legendy, które opowiadali im guwernanci, jednak uważniej niż jej przyjaciel słuchała także lekcji historii. Otrzymała ona od starszyzny przykaz, aby baczyć na dobro młodego szlachcica i chronić go przed niebezpieczeństwem oraz jego własnymi pomysłami. Również do ochrony został młodzieńcowi przydzielony lunakajski wojownik, sprytny łowczy o ciętym języku, Vor'Kiaan Muirah (Wierny Druh, totemu Morza). Nas zdrowiem Imaltara czuwa zaś lokalna zielarka, Shee’Ran Tayani, łącząca wiedzę raashtramskich zielarzy z szamanizmem praktykowanym przez Lunakai. Cała czwórka, nigdy wcześniej nie mając okazji do żeglugi, dość ciężko zniosła podróż morską, ku uciesze reszty załogi.

Po dobiciu do raashtramskich ziem, załoga otrzymała polecenie odpłynięcia od brzegu, aby nie stać się celem ataku wrogich sił. Na lądzie czekali już na Imaltara wysłannicy z Duhmaru, czyli licząca dwunastu wojowników zbrojna obstawa, która w zamian za przywieziony z Kailan prowiant przeprowadziła podróżników najbezpieczniejszymi z możliwych traktów. Przywykli do ciężkich warunków przyrodniczych, ale nieobyci z wojną, Lunakai ze zgrozą obserwowali pogorzeliska pozostawione za sobą przez elfie wojska. Nieprzywykli do walki, dobywali miecza jedynie w ostateczności. Zwykle sytuacja wyglądała tak, że czwórka obcokrajowców spychana była na ubocze, bądź do środka okręgu, podczas gdy ich dwunastu obrońców rozprawiało się z napotkanymi na trakcie wrogami, w tym lokalnymi raashtramskimi bandytami. Po kilku przetrwanych atakach, gdy Shee’Ran musiała opatrywać rannych, Vor'Kiaan otrząsnął się z otępienia i następnym razem, gdy podróżnicy napotkali wrogów, on także stanął do walki. To właśnie stojąc ramię w ramię z duhmarskimi obrońcami poznał Manisha, syna Dinkara. Pomimo bariery językowej, między Duhmarczykiem i Lunakaiczykiem nawiązała się nić porozumienia, a obaj wojownicy znakomicie radzili sobie z odpieraniem liczniejszym od siebie wrogów. Dzięki tłumaczeniom Shan’Ti Vor’Kiaan dowiedział się, że Manish był do niedawna strażnikiem w świątyni Kalyany, i że to on, na prośbę czcigodnej Anushy, córki Lakshmi, celebrantki w służbie Kalyany został wysłany wraz z innymi wojownikami, aby bezpiecznie przyprowadzić Imaltara wraz z jego towarzyszami do Duhmaru.

Po długiej wędrówce, która pozostawiła podróżników niemal bez prowiantu, u kresu sił, a także pozbawionych czwórki dzielnych wojowników, karawana dotarła wreszcie do zrujnowanego miasteczka. To, co tam zastali nijak nie pasowało do nostalgicznych legend snutych przez raashtramskich nauczycieli w maleńkiej wyspiarskiej szkółce. W miejscu malowniczej osady znaleźli zrujnowane chaty, z których większość była spalona, zrujnowane i rozdeptane setkami butów grządki i ogrody, zarwany pomost, a przy nim pogruchotane i zatopione łodzie. W poplątanych, opuszczonych sieciach leżały truchła od dawna martwych ryb, wydzielające nieprawdopodobny fetor, który rozchodził się na cała okolicę, mieszając się ze smrodem spalenizny, wilgoci i śmierci. Od Manisha Lunakai dowiedzieli się, że większość ludności albo uciekła na północ, albo w głąb mokradeł, gdzie zbudowała sobie prowizoryczne schronienia. Również duhmarski ruch oporu, który wbrew pozorom nie został całkowicie wyrżnięty i rozgromiony, przebywał w tamtej okolicy, liżąc rany i czekając na kontakt od Tarczy Raashtram, aby pewnego dnia ponownie stanąć do walki.

To właśnie na jednej z niewielkich polan wśród mokradeł, w prowizorycznej drewnianej chacie podróżnicy znaleźli Anushę, kapłankę Kalyany. Wraz z nią chatę zamieszkiwało jeszcze dwoje kapłanów, a cała trójka stanowiła ostatnich ocalałych braminów, którym udało się umknąć ze świątyni. Postawili oni sobie za zadanie podtrzymywać morale mieszkańców Duhmaru, którzy wraz z nimi znaleźli schronienie na mokradłach. Wszędzie, gdzie nie spojrzeć, widniały symbole Piątki, ze szczególnym uwzględnieniem symbolu bogini Kalyany, patronki Duhmarczyków. Anusha niezmiernie ucieszyła się na widok podróżników, którzy dotarli do kryjówki cali i zdrowi. Podczas, gdy Vor’Kiaan i Shee’ran odpoczywali, kapłanka oraz szlachcic, przy pomocy tłumaczki, długimi godzinami dyskutowali na temat sytuacji w Raashtram, przyszłości Duhmaru oraz sposobu na zaradzenie tragicznej sytuacji. Imaltar upierał się, aby odbyć podróż na północ, w stronę granicy z Shetrą i tam, na okupowanych terenach spróbować porozumieć się z najeźdźcami. Kapłanka kategorycznie mu to odradzała, a tłumaczka ledwo nadążała z tłumaczeniem argumentów przeciw takiemu planowi. Kszatrja jednak uparł się, że chce poznać wroga, a dopiero potem podejmie decyzję, jakie podjąć kroki.

Lunakaiczycy spędzili w zaimprowizowanej osadzie zaledwie kilkanaście dni, lecz ich obecność zdawała się przenikać najgłębsze zakamarki lasów i mokradeł, zwabiając ku polance poukrywanych w lesie Duhmarczyków. Anusha obserwowała ich codzienne rytuały, wspólne posiłki, dla których przerywali każde, nawet najbardziej palące zajęcie i siadali wspólnie wokół paleniska; improwizowane walki na kije Vor’Kiaana z Manishem, ich śmiech i przepychanki, ich pozytywną energię, o której istnieniu Duhmar zdążył już dawno zapomnieć. Widziała, jak młoda zielarka zaprzyjaźnia się ze starszą kobietą, która po stracie rodziny praktycznie nie wstawała z łóżka położonego w rogu swojej chaty. Widziała, jak pod wpływem otwartych, przyjacielskich, pełnych wiary i optymizmu podróżników Duhmarczykom powoli wraca siła do życia. Vor’Kiaan i Shee’Ran spędzali całe dnie z Raashtramczykami, pomagając im w budowie tymczasowych schronień, pokazując nowe techniki łowiectwa i zielarstwa, a także samym wiele się ucząc.

Jednak najbardziej zdumiał kapłankę stosunek miejscowych do młodego Imaltara. Początkowo nieufni wobec obcego kszatrija, który przybył uzurpować sobie prawo do ich ziemi, z czasem rozpoznali w nim cechy charakteryzujące jego pradziada, Imarhara. On również był idealistą, gotowym podążyć na koniec świata, aby ratować Duhmar. Anusha ze zdumieniem patrzyła, jak ludzie zaczynają z szacunkiem kłaniać się Imaltarowi, dostrzegając w nim prawowitego dziedzica Duhmaru.

Duhmarczycy przychodzili do grupy przybyszy i wręczali jej podarki – a to suszone grzyby i zioła, a to wędzone ryby na drogę. Matka dwojga dzieci, z którymi zaprzyjaźniła się Shan’Ti uszyła dla niej tradycyjne raashtramskie szaty, wprawiając podróżniczkę w zachwyt.

Byli oczywiście także sceptycy, którym obecność przybyszy nie do końca się podobała. Podczas, gdy Lunakaiczycy pakowali się na podróż, do Imaltara podszedł chodzący o lasce starzec. Zaskakująco żelaznym uściskiem chwycił on młodego kszatrja za ramię i syknął:

- Kimże jesteście, że przybywacie tu i zakłócacie rytm naszego życia? Jeszcześmy się nie pozbierali po stracie naszych domów, naszych rodzin i całego dobytku, a wy przychodzicie do nas ze swoimi piosenkami i kolorowymi paciorkami. I co nam przynosicie? Nadzieję! Nadzieja jest matką głupich, a my już się napatrzyliśmy na śmierć wystarczającej ilości matek, ojców, synów i córek. Zginiecie, a wraz z wami zginie nadzieja. Co wtedy będzie z nami?

Słowa te zdawały się dogłębnie poruszyć Imaltara. Jednak nim zdołał on ułożyć w głowie odpowiedź, u jego boku stanęła Anusha.

- A jeśli wrócimy, Sahirze? Szlachetny Imartar nie powinien być postrzegany jako źródło nadziei, lecz jej wyznawca, jak i my. Jeśli zginie, jeśli my wszyscy zginiemy, to i cóż? Zginęło wielu przed nami, zginie wielu po nas. Czyż bogini Kalyana nie nauczyła nas, że takie są koleje losu, a życie od zarania dziejów przeplata się ze śmiercią? Ktoś musi podjąć ryzyko i spróbować odmienić los, jeśli jest nam nieprzychylny. Daiva będzie po naszej stronie. A jeśli w to wątpisz, Sahirze, niech Anvita doda ci sił.

Sahir zawahał się. Jego bladoniebieskie oczy omiotły scenę dookoła: Vor’Kaaina pomagającego Manishowi zawiesić na plecach tarczę, uśmiechnięte dziewczynki wplatające Shee’Ran oraz Shan’Ti drobne kwiatki we włosy, a wreszcie podróżny tobołek u stóp Anushy, która najwyraźniej zdecydowała się przyłączyć do kszatrja i jego grupki wyspiarzy. Jego usta zacisnęły się a oczy przybrały zimny, uparty wyraz, jednak nie wyrzekł on ani słowa.

Przyłączenie się kapłanki do ekspedycji wzbudziło powszechną aprobatę. Ludzie utwierdzili się w przekonaniu, że Lunakaiczykom sprzyja błogosławieństwo Piątki.

I tak, kiedy sześcioosobowa ekspedycja prowadzona przez Manisha opuszczała kryjówkę wśród mokradeł, żegnały ich tłumy Duhmarczyków. Wszyscy machali im na pożegnanie i wykrzykiwali pozdrowienia oraz imiona zaginionych bliskich, których być może, z boską pomocą, podróżnicy mogliby gdzieś odnaleźć. I tylko jedna sylwetka tkwiła nieruchomo w środku owego tłumu. Z ramionami opartymi na wyciosanej niedbale lasce, wpatrując się nieruchomymi oczami w znikające wśród drzew kształty podróżnych, Sahir bezgłośnie mamrotał modlitwy do bogini Kalyany, prosząc ją, aby miała ich wszystkich w swojej opiece.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.shakesandfidget.pun.pl www.pika-forum.pun.pl www.medialna.pun.pl www.pathologicsquad.pun.pl www.psd-gta.pun.pl